Blog Amatorskich Rozgrywek. Gdzie grają ligi, co nowego w portalu, ciekawostki.


Geniusze i geniusze

Posted in Prawdziwa piłka ;) - autor: playarena w dniu 25 listopada 2010

Cały piłkarski świat wre do jakiej niegodziwości posunął się Jose Mourinho, jaki z niego szarlatan i jakież po raz kolejny brudne gierki stosuje.

Przypomnijmy – coach Królewskich nakazał swoim piłkarzom zarobić żółte kartoniki, które akurat były ich drugimi w tym spotkaniu. Szczęśliwcami okazali się Xabi Alonso oraz Sergio Ramos. Szczęście w nieszczęściu, obaj panowie będą pauzować w ostatnim meczu fazy grupowej, który dla Realu jest spotkaniem o pietruszkę i powrócą z czystym kontem kartkowym na fazę pucharową.

Jakkolwiek niesportowe było to zachowanie, to po raz kolejny Mourinho zaprezentował nam intelekt i… jaja. Bo jedną rzeczą jest być świadomym ilości kartek ciążących na własnych piłkarzach, a drugą wyciągnięcie z tego stanu logicznych wniosków. Portugalczyk po raz kolejny triumfuje, bo nie dość, że wyszło na jego, to jest jeszcze o nim głośno, a to przecież lubi najbardziej. Zamiast jednak oceniać aspekty moralne (?) występku trenera Królewskich, należy bardziej docenić jego finezję i – mimo wszystko – grę fair. Nie wiem co prawda czy była to decyzja piłkarzy czy trenera, żeby obie kartki zarobić za opóźnianie wznowienia gry, ale fakt iż obaj zawodnicy otrzymali kartkę za identyczne przewinienie skłania do refleksji. Na dobrą sprawę nikt nie ucierpiał, a zarobić kartkę za brutalny faul jest o wiele łatwiej. Co wtedy powiedzianoby o Mourinho?

Polskim smaczkiem jest to, że w całej aferze ponoć uczestniczył nasz rodzynek Jerzy Dudek. Mourinho zaprawdę jest cudotwórcą, bo przez ostatnie 3 lata dosłownie żadna siła nie mogła sprawić, że nasz bramkarz dźwignął się z ławki rezerwowych Realu – a tak musiał się chyba nawet sprężyć, żeby na czas wyszeptać Casillasowi parę słów do jego kastylijskiego uszka.

Takie to właśnie cuda dzieją się w Lidze Mistrzów. Na odrobinę inny, ale chyba jednak również geniusz (chociaż można by zażartować iż <suchar>czarny humor</suchar>), zdobyli się włodarze Polonii Warszawa. Nie od dziś wiadomo, że jedynym kibicem Czarnych Koszul na świecie jest Michał Listkiewicz – pozostali fani na stadionie przy Konwiktorskiej to w najlepszym wypadku przypadkowi przychodnie albo fani Ich Troje, bo utwory tego zespołu są z lubością puszczane przez speców od dźwięku na tymże stadionie.

Nie chcę nikomu w Polonii przypisywać skądinąd racjonalnego pomysłu, żeby sprzedawać bilety na chyba najlepszego możliwego rywala jaki w tej rundzie przyjedzie na Konwiktorską po złotówce – nikt w tym klubie nie chce się przyznać czyje to dzieło. (ja wiem na pewno, że nie jest to pomysł Pawła Janasa, bo on – jak wiadomo – się nie wpier..la) Z punktu widzenia prawa popytu jest to idea słuszna, bo im niższa cena, tym więcej powinno być chętnych. Inna sprawa, że nazwy takie jak Wisła Kraków najczęściej klubowych księgowych upoważniają do podwyższenia cen biletów, a nie do rozdawania ich za darmo.

Taki krok ewidentnie pokazuje desperację Polonii, na którą wbrew głównemu hasłu akcji promocyjnej wcale nie ma mody. Może gdyby zespół Pawła Janasa zanotował parę dobrych wyników pod rząd, to pojawiłoby się chociaż paru sezonowców… Kiedy Polonia rozdawała bilety bezrobotnym. Ciekawe czy bezrobotni szarpną się tym razem na symboliczną złotówkę i przy Konwiktorskiej będą symbolicznie wspierać swój zespół?

Łaska kibica na pstrym koniu jeździ

Posted in Prawdziwa piłka ;) - autor: playarena w dniu 22 listopada 2010

W weekend miałem niewątpliwą przyjemność oglądania na żywo meczu polskiej Ekstraklasy. Nie piszę tego bynajmniej (swoją drogą, na temat użytkowania tego słowa należy się osobny wykład) po to, by się chwalić. Po pierwsze nie ma czym, po drugie – jest tu ukryty pewien cel.

Nie będę zaczynał wstrząsającej relacji od słów typu „wiadomo jaki mamy poziom w Ekstraklasie”, bo to już trąci dziecinadą. W sobotę na Oporowskiej we Wrocławiu byłem świadkiem kopaniny, która nijak nie może się podobać normalnemu człowiekowi. No ale… ilu znacie normalnych kibiców?

Przypomniałem sobie nie do końca pokrytą kurzem książkę Nicka Hornby’ego „Futbolowa gorączka„. Nie jest to co prawda dzieło tak epokowe i poruszające jak biografia Wojciecha Kowalczyka (swoją drogą, to biografia niekompletna, bo jaki jest sens spisywania dziejów czyjegoś życia przed jego występami w studio z Matim Borkiem i Bożydarem Iwanowem?; swoją drogą – za często zaczynam od tego zwrotu dygresje), ale na pewno godne polecenia dla każdego kibica. Żeby nie psuć wrażenia (i nie nadwerężać mojej pamięci) a jedynie wzmóc apetyt – książka traktuje o miłości autora do Arsenalu. Powieść jest napisana w sposób fenomenalny – każde wspomnienie życia jest kojarzone przez kolejny mecz ukochanej drużyny. Ilu z Was wiedzie podobne życie?

Prawdziwi kibice właśnie tacy są. Ich serca biją dla zespołu, który oglądają pomimo kiepskiej gry, słabych wyników, spadków, afer korupcyjnych i grającego w jej składzie Krzysztofa Ulatowskiego. Nie chcę pisać, że jestem Bóg wie jak wiernym kibicem – bo mam dosyć dużą tendencję do „focha” i… mało samozaparcia. Ale kilka tysięcy ludzi, którzy przychodzą na mecz nawet słabo grającej drużyny to coś, co napędza cały ten interes. Mi nie było i pewnie już nie będzie dane (chyba, że w meczu gwiazd TVN, ale to się nie liczy – swoją drogą) pobiegać po murawie, którą otaczają wypełnione po brzegi trybuny. Nie wiem na ile rajcuje to prawdziwych piłkarzy, ale pełny stadion przyjemnie ogląda się nawet z poziomu trybun.

Hornby pisał, że uczucie kiedy razem z tłumem wydziera się z powodu strzelonego gola i wpada w ramiona obcego faceta stojącego akurat obok ciebie jest najlepsze na świecie. Wspaniale jest dać ponieść się emocjom i zapomnieć – bo na mecze przychodzą naprawdę różni ludzie, których bym prywatnie nie podejrzewał o umiejętność czy chęć podniesienia nawet głosu, a co dopiero lżenia sędziego i piłkarzy. A jednak – futbol wyzwala emocje, zarówno te pozytywne i negatywne. Można odreagować wydzierając się na trybunach? Pewnie tak, tym bardziej jeżeli akurat „nasi” grają słabo i nie można się rozładować skacząc z radości… Byle tylko nie przekraczać granicy – panów na czarno nie dotykamy, pamiętajcie.

Nie lubię kibiców sezonowych – uwielbiam kiedy po wygranym finale Ligi Mistrzów mnożą się fani klubu X. Od dwóch lat Barcelonie kibicuje więcej ludzi niż w okresie, kiedy swoją misję kończył Frank Rijkaard. Spora część kibiców Chelsea nie wie kto to był Roberto di Matteo, Graeme Le Saux czy Jimmy Floyd Hasselbaink i tak dalej, i tak dalej. Nie chcę się upierać, że jestem kibicem idealnym – ale skoro kibicowanie jest tak wyjątkowym doświadczeniem, a fanatyków ci u nas dostatek, to może należy to uczucie traktować nieco… głębiej? Ilu z nas potrafiłoby zdradzić ukochaną osobę? A klub? Jasne, ulubioną drużynę można zmienić, bo przegrała mecz. A co z emocjami, co ze łzami po porażkach i szalonej radości po wygranych?

Jak dziś pamiętam, jak niemal rozniosłem mieszkanie z radości, kiedy Karel Poborsky strzelał gole Interowi, które odebrały mu niemal pewnie mistrzostwo. Kiedy Ronaldo płakał na ławce nerazzurrich, ja fetowałem kolejny tytuł dla Juventusu. Płakałem – z pewnym wstydem, bo obok siedzieli koledzy i nie wypadało, a lat miałem 15 – kiedy Paolo Montero i David Trezeguet nie trafiali karnych w finale Ligi Mistrzów z Milanem.

Nie kojarzę dat i nie wiążę z nimi wspomnień – nie jestem aż tak pokręcony. Ale w kwestii kibicowania jestem naprawdę wierny. Przemyślcie to!

Nareszcie

Posted in Prawdziwa piłka ;) - autor: playarena w dniu 18 listopada 2010

W końcu. Po 8 miesiącach, iluśtamset minutach oraz niezliczonej ilości utyskiwań oraz spadków w rankingu FIFA Polacy zdołali odnieść zwycięstwo w meczu z rywalem, który nawet orientował się o co chodzi w futbolu. W miarę.

Co prawda w trakcie spotkania widać było, że piłkarze Wybrzeża Kości Słoniowej przyjechali raczej na wczasy i „pograć trochę gałą” niż lać biednych Polaczków, ale mecz i tak mógł się podobać. Przez całą pierwszą połowę Franciszek Smuda dzielnie znosił grę naszej kadry i z kamienną twarzą reagował na sytuacje stwarzane przez przybyszy z Czarnego Lądu (chociaż to akurat mylne stwierdzenie, bo przez długoletnią grę w renomowanych europejskich klubach większość tych gości jest bardziej europejska od nas…). W końcówce pierwszej połowy zarówno on i Dariusz Szpakowski pozwolili sobie na moment rozluźnienia – bo ulubieniec polskich telewidzów zaczął w radosnym nastroju podsumowanie pierwszej połowy z czystym kontem, a Smuda nawet zdobył się na uśmiech. Płonne były nadzieje obu panów, bo kuracjusze z  Afryki wbili gola na 1:1 przed przerwą. Szkoda, że nasi rywale postanowili zostać w szatni nieco dłużej, bo w drugiej odsłonie oglądaliśmy zupełnie inną reprezentację Wybrzeża Kości Słoniowej. Była to duża sztuka, bo skład personalny kadry Słoni w ogóle się nie zmienił.

Mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 3:1, co zaowocowało niemal stanem euforii u naszego selekcjonera i gromadnie zebranych w Poznaniu kibiców. Oczywiście nie chcę odbierać zasługi selekcjonerowi i szczerze gratuluję zwycięstwa z dwóch powodów. Po pierwsze – cholernie długo na nie czekaliśmy, więc fajnie Franku żeście z chłopakami wreszcie wzięli dupę do roboty, zamiast żłopać wino w samolocie*. Po drugie, zwycięstwo zostało odniesione we w miarę przyzwoitym stylu. Nie byłbym sobą, gdybym się do niego nie przyczepił.

Po meczu Franciszek Smuda rzucił optymistycznie, że ofensywę mamy gotową na Euro, tylko z obroną cieniutko. Przynajmniej w połowie się z selekcjonerem zgodzę. Z obroną jest cieniutko. Babol jakiego zrobili do spółki Wojtkowiak z Jodłowcem kwalifikuje się C-klasy. Potem było na zero, bo – o zgrozo! – albo dobrze bronił Fabiański, albo gościom się chciało. Taka jest niestety smutna prawda. Trudno wymagać wyjątkowej dyscypliny taktycznej od czarnoskórych piłkarzy prowadzonych przez czarnoskórego trenera – nie ma tu nic z rasizmu, to obiektywne stwierdzenie faktu, że tak jak biali nie potrafią skakać, tak czarni nie potrafią bronić. Nie odmawiam geniuszu Obraniakowi za strzał z wolnego czy Matuszczykowi za cudowne prostopadłe podanie, ale… Europejczykom byśmy takich raczej nie wsadzili.

No dobra, w Europie jest jeszcze San Marino.

Do mojej litanii narzekań dodam jeszcze parę spostrzeżeń. Stawiam porządny obiad (od razu ostrzegam, że nie odżywiam się za dobrze i możemy mieć różne pojęcia co to znaczy „porządny”), że Obraniakowi aż do zakończenia Euro taki strzał już nie wyjdzie. Kiedy po raz ostatni zdobyliśmy bramkę bezpośrednio z rzutu wolnego? Kojarzy mi się strzał Jacka Krzynówka w Wiedniu, jeżeli po drodze było coś jeszcze, to proszę mnie poprawić. Nie jesteśmy potęgą stałych fragmentów gry, a szkoda, bo to akurat powinna być domena drużyny słabej. Tak, jesteśmy słabi. Poza tym – Obraniakowi naprawdę wyszedł świetny strzał, takich się nie powtarza. Jeżeli ktoś strzela brzydkie gole z wolnych (to znaczy piłka nie rozrywa siatki w okolicach okienka), to ma większe szanse na powtórki. Wiem, że to pokrętne, ale przypomnijcie sobie ile razy po strzałach Beckhama albo Del Piero piłka wpadała bliżej środka niż rogu.

Druga sprawa, to jakość napastników. Fajnie, że Robert Lewandowski ustrzelił dublet w meczu reprezentacji, ale jak skutecznym jest snajperem pokazuje jego gra w Dortmundzie. Lewy potrafi wsadzać takie bomby z Bułgarią albo Irlandią, ale równie dobrze mógł sytuacje z wczoraj zmarnować – w swoim stylu. 9 goli w 29 meczach to też trochę mało jak na zbawienie polskiej kadry.

A może się czepiam? Może teraz zaczniemy wygrywać w dobrym stylu? Zresztą, Panowie – jak dla mnie możecie kolejne 8 miesięcy zbierać baty, forma ma być na czerwiec 2012.

* – złapałem się ostatnio za głowę, jak usłyszałem relację z ostatniej wyprawy lotniczej naszych grajków. Pomyślałem o incydencie związanym z Borucem i Żewłakowem, że Smuda znowu się napina i wyrzuca kogoś za nic, bo tamci ostentacyjnie żłopali to wino przed selekcjonerem. Otóż nie – okazało się, że wino pili niemal wszyscy (mądrzy dziennikarze napisali, że wszyscy, ale wierzę w ducha sportu), ale Żewłakow z Borucem wypili o dwie butelki więcej niż inni. Na łeb. Ja wiem, że z USA się leci spory kawał czasu, ale skoro ktoś był w stanie stuknąć w samolocie przynajmniej trzy (jedna minimum plus te słynne dwie więcej) butelki wina samemu, to biedny pilot może się samymi oparami nawalić.

Maskotki siekierą ciosane

Posted in Prawdziwa piłka ;) - autor: playarena w dniu 16 listopada 2010

Dzisiaj właśnie doszedłem do wniosku, że EURO będzie nam się odbijać czkawką przez długie lata.

Drużyny piłkarskiej nie mamy, to jest temat na zupełnie inną dyskusję. Wybory samorządowe nam idą, więc parę osiedlowych ścieżynek i lokalnych traktów się w kraju pojawiło. Ale. Po pierwsze to nie autostrady, a po drugie jakość lanego na szybko asfaltu pozostawia wiele do życzenia (akurat na następne wybory samorządowe miejska dróżka będzie w sam raz do remontu). Autostrad nie zbudujemy. Nie bierze się to nawet z pragmatycznego stwierdzenia, że „skoro nie zbudowaliśmy iluśtam kilometrów, to już nie damy rady”. Nie. Dalibyśmy radę, ale trzeba wziąć pod uwagę wszystko co towarzyszy budowie, począwszy od wywłaszczeń, przetargów oraz zapału polskich inżynierów. Kibice będą stać w uroczych korkach za 1,5 roku.

Ale nawet nie o to wracające jak bumerang autostrady chodzi. Szlag mnie trafił jak zobaczyłem dwie OFICJALNE maskotki naszego Blamażu 2012. Sympatyczne dwa kartofelki o tępych twarzach wiele mówią o naszych przygotowaniach do imprezy. Taki sam tępy wyraz twarzy będą mieli Panowie z PZPN-u oraz spółki Euro 2012 z Panem Herrą na czele (posiadaczu oficjalnego rekordu w ilości wypłacanych sobie premii – pozdrawiam) kiedy przyjadą do nas piłkarze. Jak już się przedrą przez te bezdroża oczywiście.

Wyobrażam sobie nawet taki dialog:
-Hello, we are the English national team, we would like to check in a hotel.
-EEEEE?
-Well… We would like to see our training base and rooms.
-EEEEE?
-We are here for Euro 2012.
-A, Euro! Pani Krysiu, pani patrzy! Przyjechali jacyś. Pani da im jakieś dwa pokoje i herbaty zrobi. Jutro jakiś mecz chyba jest, nie? Panowie pójdą, tylko uważajcie na rusztowania, bo robotnicy jeszcze kończą dach robić. Na tym stadionie chyba nie chcecie grać jutro, co? Albo może połówka wam staczy? Bo w sumie jeszcze nie mamy wszędzie trawy położonej i krzesełka nie dojechały…
-EEEEE?

Maskotki. Maskotki. Cóż, sympatyczne to stworzonka (w zamyśle autorów to chyba mieli być piłkarze, może stąd ten tępy wyraz mordki), ale pstrokate jakieś takie. Jednak w tym szaleństwie jest metoda, bo takie niechlujne i siermiężne będą to mistrzostwa chyba. Wszystko będzie dopinane na ostatni guzik przed pierwszym gwizdkiem, będziemy do bólu improwizować (tu wstaw dowolną litanię dalszych narzekań).

Kopacze mają się nazywać Slavek i Slavko, Siemko i Strimko, Klemek i Ladko – takie opcje mamy do wyboru. Jak widać, pole manewru w wyborze wariantów mamy mniej więcej takie jak Franciszek Smuda przy obsadzie środka obrony – jak nie głupi, to pijany. Pomijam już jakiekolwiek konotacje z kulturami obu krajów (ja bym syna Siemko albo Ladko raczej nie nazwał), bo nazwy maskotek zazwyczaj są takie, jakie są. Te imiona są tak samo pstrokate i toporne jak aparycja ich przyszłych właścicieli. Po prostu po zobaczeniu tych maskotek uświadomiłem sobie nie tyle gdzie jesteśmy, ale jacy jesteśmy. Możemy kończyć budowę stadionów, pewnie parę kilometrów autostrad jeszcze się pojawi, ale chodzi o nas.

Wszystko w tych mistrzostwach będzie zrobione na szybko, by nie powiedział „na odpierd.l”, nikt nie bardzo będzie wiedział co się dzieje i na kogo zrzucić winę, a to co będziemy mieli przed oczami to urocza improwizacja.

Autorom pozostanie mieć tylko tępy wyraz twarzy jak Slavko albo Siemko.

P.S. Mi o wiele bardziej podoba się coś, co znalazłem w sieci. Tylko Ukraińcowi brakuje fryzury na kozaka.

Pędzimy

Posted in Nowości w portalu - autor: playarena w dniu 9 listopada 2010

Trochę podrasowaliśmy naszego żółwika. Innymi słowy – Playarena.pl powinna wrócić do dawnej szybkości. Niestety, jak to w życiu, coś za coś.

Musieliśmy wyłączyć powiadomienia w serwisie, bo to one spowalniały jego pracę. Nie chcę Was zanudzać technicznymi szczegółami – kod nie był zoptymalizowany i wobec Waszej dużej aktywności w serwisie serwer nie zawsze wytrzymywał. Oczywiście nie zostawimy Was samych, za pisanie całego modułu od nowa już się nawet wzięliśmy. Z tym, że to musi trochę potrwać, bo będzie wymagało całkiem sporej pracy.

Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzicie. Przynajmniej serwis póki co działa sprawnie. Do następnego błędu. ;)

Jak nie paragrafem, to pałą go

Posted in Prawdziwa piłka ;) - autor: playarena w dniu 2 listopada 2010

Polska piłka rozróbami słynie. Nie muszę nikogo przekonywać, że historię wybryków pseudokibiców mamy nieprzywoicie bogatą, w porównaniu z wyczynami naszych kopaczy. Nie chcę tu przytaczać najbardziej spektakularnych akcji pseudokibiców, dość wspomnieć o zwierzątkach z Łazienkowskiej, które paliły własny stadion, skandowały po śmierci swojego dobroczyńcy „jeszcze jeden!”, „kibicach” Wisły, którzy sieją popłoch w całym kraju i fanatykach niemal każdego dowolnego klubu, bo niemal każdy ma coś na sumieniu.

Niedawna akcja z Poznania, kiedy wystraszeni (dogadani?) ochroniarze przepuszczali kibiców na bitkę dopełnia obrazu nędzy i rozpaczy. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem w telewizji poznański stadion i jedną znamienną rzecz – brak płotu okalającego murawę – pomyślałem sobie „o, idzie lepsze, będzie kultura”. Taka kultura. Taka kultura, że kibole zgadują się w grupę i ochroniarze puszczają ich samopas po całym stadionie. Co ciekawe – to nie policja interweniowała w tej sytuacji jak podają media, ale kibice ze stowarzyszenia „Wiara Lecha”. Na filmach dokładnie widać, że mundurowi dzielnie wkraczają do akcji, ale sytuacja jest już opanowana przez kibiców.

(jak tylko znajdę ten film, to go wrzucę, ale mam wrażenie, że został usunięty z sieci)

Jak to jest właściwie? Nie od dziś kluby Ekstraklasy stosują stary jak świat numer – jeżeli nie możesz ich pokonać, dołącz do nich. „Ochronę” na stadionach sprawują teraz najbardziej krewcy kibice. Z pozoru są z tego same korzyści – bo ci najbardziej temperamentni są z nami, a takich zawsze mieć lepiej przy sobie niż przeciw; ochrona nie będzie się bała dać komuś w ryja – bo czego tu się bać? Wreszcie – kto podskoczy do swoich? Policja, ochrona, służby prewencji czy Mossad i MI6 nie cieszą się na naszych stadionach żadną estymą. Podejrzewam, że gdyby kibole poczuli siłę, to ruszyliby nawet na czołgi. Na stadionach Ekstraklasy są bezkarni.

Przykład? Choćby mi poniekąd bliski – jakiś czas temu na wrogim obiekcie w Lubinie prezes Śląska dostał, mówiąc mało kulturalnie, w papę. A to dlatego, że kibol który w ową papę mu był łaskawy dawać, był znajomym ochroniarza. Ochroniarza bynajmniej nie z firmy ochroniarskiej, ale oczywiście z zaprzyjaźnionej kibolskiej grupy desantowo-bojowej. Ktoś za to oberwał? Pewnie Zagłębie, które wcale biedne nie jest, musiało wyłożyć za ten incydent parę złotych. O żadnym zakazie stadionowym czy odpowiedzialności karnej nie było słychać.

Wniosek z tego taki, że rodzinne kibicowskie „firmy” ochroniarskie wcale nie muszą rozwiązywać problemu, ale nawet go tworzą. W Poznaniu sytuacja była zgoła odmienna, bo ciała dali „profesjonalni” ochroniarze, a spokój zaprowadzili kibice… Jak widać nie ma tu złotego środka ani nawet logiki. Od wielu lat mówi się o monitoringu, szczegółowych kontrolach, braku litości dla bandytów. I kończy się jak zwykle. Gdyby paru krewkim bandziorom wlepić (skuteczny i egzekwowalny!) zakaz stadionowy, założyć obrożę a’la Arkadiusz Onyszko i kazać meldować się na komendzie w godzinach meczu, to nie byłoby problemu. Ale przecież żyjemy w państwie prawa, gdzie bandyci są chronieni. Nawet Bogu ducha winny policjant, który w Łodzi strzelał do faceta, który chciał go przejechać skradzionym samochodem zostanie sprawdzony pod kątem zasadności użycia broni. Bo przecież mógł zadziałać za dużą siłą – na zdrowy rozsądek sam powinien ukraść samochód i delikwenta przejechać.

Więc teraz idąc tym tokiem myślenia – w imię szeroko pojętej sprawiedliwości, kiboli należy pałować i bić krzesłami, styliskami, łańcuchami, ciąć siekierami, nożami, maczetami (niepotrzebne skreślić) i lżyć do oporu. Może to by było rozsądne rozwiązanie? Niedawno wysłuchałem bardzo ciekawego wykładu dotyczącego działalności służb prewencyjnych – na Dzikim Zachodzie, czyli w Stanach Zjednoczonych nikt się nie bawi w pozory. Na tłum czyniący burdę wychodzą faceci rozmiarów 2×2, czyli o podobnym profilu psychofizycznym jak nasi znajomi dresiarze, tylko wzbogaceni o mundur, paragrafy i mózg. Tacy panowie jako dżentelmeni dają bandziorom jedną okazję do przemyślenia swojej decyzji – tamci mogą uciec bez konsekwencji. Mundurowi nawet zostawiają drogę ucieczki i machają po drodze zadowoleni. Ale jeżeli ktoś się poczuje na siłach i jednak zostanie…

Wtedy jest to wyzwanie do walki. I nie kończy się dobrze, bo w myśl amerykańskiego prawa i moralności dopuszczalne jest stłuczenie delikwenta na kwaśne jabłko. Chciał walczyć. A u nas robi się wielkie halo, że komuś pogruchotali żebra, a policja skatowała „niewinnego chłopaczka”. Pewnie będę odosobniony w swoim zdaniu, ale skoro ktoś znalazł się w centrum zamieszania, to pewnie na karę zasłużył – bo miejsca na przypadek jest tu naprawdę mało. Surowość i bezkompromisowość jest tutaj niestety jedynym lekarstwem – bo wybór jest tutaj niestety brutalnie prosty. Ktoś w końcu musi zginąć – i albo będą to niewinni ludzie (kibice, którzy znajdą się na drodze kibolskiej machiny, policjanci, piłkarze, nie daj Boże kobiety i dzieci) albo ktoś zainterweniuje twardo i zdecydowanie, a parę ofiar zanotuje strona kiboli.

Pewnie ze strony kiboli pojawi się marudzenie o brutalności policji (oczywiście przy całkowitym zapomnieniu o swojej własnej!), złowieszcze okrzyki w stylu (C)HWDP na stadionach, szczerzenie ząbków i napisy na murach… Ale będą się bali. Jeżeli ktoś dostanie od mundurowych porządny łomot raz, to się dobrze zastanowi zanim znowu wyrwie krzesełko na stadionie. A jeżeli ktoś na własne oczy zobaczy jak obrywa kumpel i kończy na wózku… Nawet w głowie dresiarza zapali się lampka ostrzegawcza.

Jestem skrajny w swoich opiniach. Rozumiem po co kibice przychodzą na stadiony – nie czarujmy się, na polski stadion nie tarabani się po to, by podziwiać gole, akcje, zagrania z piętki i grę z najwyższej półki. Takie rzeczy można sobie zobaczyć w telewizji. Kibic i kibol u nas w większości przypadków przychodzą na stadion po to, by się wyżyć, wydrzeć, pokrzyczeć na policjanta i sędziego – byle z tłumu, bo samemu to jakoś głupio. Przecież mam dom, żonę dziecko. Zamiast znajdować ujście agresji w domu, idą na stadion. I to zjawisko ma swoje dobre strony, ale…

Można się wyładować w sposób o wiele bardziej kulturalny albo… zapanować nad emocjami, po prostu. Podobno to nas różnić od zwierząt, Panowie Kibole.

P.S. Wpis jest ciężki gatunkowo, ale sprawa jest poważna. Tym niemniej, na rozluźnienie atmosfery: